Wojciech Jachimowicz
Alchemik
Wiedźmy, czarownice i strzygi w tamtych czasach, nie wiadomo skąd się brały w takich ilościach, że nawet Święta Inkwizycja z nimi wszystkimi sobie poradzić nie mogła. Takim to czasem wędrował ze wschodu alchemik Adalbertus traktem w stronę Kożuchowa. W torbie uszytej z kawałka wytartego kurdybanu nosił zawsze ze sobą gęsto zapisane, żółtawe pergaminy. Na nich to miał tajemne przepisy odnalezione w sięgach ocalałych po wyprawach krzyżowców z bibliotek kalifa Harum ar-Raszida w Bagdadzie i Fatumidów w Kairze. Na postronku obok niego dreptał z wywieszonym na bok jęzorem histeryczny, rudy kundel.
Mglistym już popołudniem widać było krenelaże murów zamkowych i hełm wieży kościoła kożuchowskiego. Na niebie polatywały wrzeszcząc ogromne stada kruków. Nie wiadomo skąd nagle i
nieoczekiwanie przed Adalbertusem stanęła w rozczochranych włosach Bakala - kożuchowska wiedźma. Była dość opasła z głupawym wyrazem twarzy i słynęła z paskudnego usposobienia, nawet jak na
wiedźmę. Ciągle rzucała uroki na przypadkowych ludzi. A Święta Inkwizycja nie mogła jej jakoś przed Trybunał doprowadzić.
Adalbertus od razu się zorientował z kim ma do czynienia i pociągając ku sobie postronek wraz z rudym kundlem - żeby wieźmy nie ugryzł, do czego ten się sposobił, głośno
zapytał:
- Gdzie pędzisz wiedźmo szalona?
- Nie wrzeszcz tak, bo długie uszy inkwizytorów cię usłyszą. - Rzekła ściszając głos Bakala.
Wtedy to zaczęli szeptem rozmawiać. Ale tego o czym mówili już nikt poza nimi nie wiedział. W każdym razie po tej rozmowie wiedźma gdzieś przepadła na długo. Adalbertus zaś
powędrował prosto do zamku, aby przed zamknięciem bram zdążyć.
Nazajutrz w południe doprosił dworaków, aby mu przed panem na zamku, rycerzem Hubertusem stanąć i prosić o przyjęcie do służby pozwolono. Kiedy doszło do rozmowy utrzymywał
zawzięcie, że jest bliski uzyskania dokładnej receptury na przemianę leku Merkurego w złoto i słynnego flogistanu przedłużającego życie. Adalbertus zapewniał, że potrafi też leczyć ludzi i konie.
I to nie tylko wódką.
Rycerz Hubertus zgodził się szybko na jego przyjęcie nie ze względu na chęć uzyskania wątpliwych w jego pojęciu korzyści z otrzymania całych skrzyń złota przez alchemika. W to akurat
powątpiewał, ale potrzebował medyka, bo w okolicy w tym momencie żadnego nie było, a konie drużyny coś niedomagać zaczęły, kiedy widziano w stajniach wiedźmę Bakalę. Zresztą miał już kilku takich
medyków, co musiał za podejrzane praktyki z czarnymi kogutami oddać w ręce otyńskiego inkwizytora.
Zaprowadzono Adalbertusa do małej komnatki z nieckowatym sklepieniem w południowym narożniku zamku, gdzie miał pracować. Bałagan tam był jak po wojnie. Poprzednik jego widać dość
gwałtownie opuścił to pomieszczenie. Panował tam zaduch od porozsypywanych starych substancji i ziół.
Adalbertus rozpatrzywszy się w sytuacji wysłał naprędce umyślnego do hutników szkła w Żaganiu z rysunkami słojów, flasz i retort, aby mu je pilnie wykonali. Do garncarza posłał też
po dziwacznych kształtów dzbany i tygle, nowoprzyjętego do posług, bełkotliwego, ryżego Tomka. Zebrawszy potrzebne materiały i naczynia, alchemik po zajadłych kłótniach ze zdunem, co ciągle źle
budował piec do destylacji, przystąpił do pracy. Ludziska szli do niego tłumnie po mikstury, maści i pomady na rozmaite choroby. Pomagały im te specyfiki. Krowom na wzdęcia ulgę przynosiły jego
zioła, ochwacone kobyły też po jego kuracjach wyglądały znacznie lepiej i mniej kulały. Nawet babom kroplami dodawanymi do polewki pomagał stać się brzemiennymi, choć od lat nie mogły wymodlić
tego w farnym kościele. Czasem też z tymi babami w swojej pracowni na dłużej zostawał, podobno dla kuracji.
Rycerz Hubertus zadowolony był z jego medycznych poczynań, tak, że Adalbertus mógł powrócić do studiowania swoich pergaminów chytrze skrywanych w kurdybanowej torbie, nawet przed
ryżym Tomkiem. Ten, choć nie potrafił czytać, mógł coś tam zapamiętać z tajnych receptur i przekazać innym alchemikom, albo i kraść jego bezcenne przepisy, bo do uczciwych to on nie należał.
Po wielu eksperymentach z Hydragenium czy innymi metalami, solami i cuchnącymi proszkami, postanowił wreszcie pokazać rycerzowi Hubertusowi swoje doświadczenie przemiany rtęci w
aurum.
Zrobiono to na murze zamkowym opodal hurdycji, aby w razie czego przyrządy przez nie wyrzucić. Rozpalono węgle drzewne w żelaznych misach i na nich ustawiono tygle. Adalbertus sypał
do nich proszki ze słojów z zielonego szkła, dolewał rtęci z glinianego dzbana, mieszał i spoglądał na zapiski z pergaminów mamrocząc coś po arabsku pod nosem. Do oglądania tego zjawiska
dopuszczonych było tylko kilku zaufanych rycerza i ego śliczna córka Rela. Czumbryjskie cienie wreszcie się rozwiały znad rozgrzanego tygla. Alchemik zdmuchnął z niego zielonkawy popiół i
zebrani, nachyliwszy się nad nim, jęknęli z podziwu. Na dnie leżały dwie prawie uncjowe grudy błyszczącego metalu w żółtawym kolorze. Prawdziwe złoto!
Zaufany złotnik Hubertusa wziął do ręki grudki metalu, obejrzał, zębem spróbował i orzekł, że jest to szczere złoto. Tylko Adalbertus nie patrzył już na złoto. Patrzył swoimi
starzejącymi się oczami na Relę, kierując ku niej łysiejące czoło.
Od tej pory tylko Rela była w jego głowie. Była też w jego niespokojnych snach. Zdarzało się mu widzieć ją w mgłach uchodzących z tygli i oparach z pieca do destylacji. Umyślił sobie
koniecznie ją zaślubić, choć to partia nie była dla niego. A ona właściwie nic o jego zamyśle nie wiedziała, bo trzymano ją z dala od takich konkurentów. Wybrał się alchemik do rycerza Hubertusa
by przedstawić swoją propozycję. Otumaniony miłością, głosem drżącym, bez żadnych wstępów i wymaganych etykietą trzech ukłonów rzekł:
- Panie, przyszedłem prosić o rękę twojej córki Reli.
- Co?! - wrzasnął Hubertus - Ty stary chudopachołku! Śmiesz o moją córkę prosić, której ręki odmówiłem księciu żagańskiemu!
- Panie, na niczym jej zbywać nie będzie. Złoto już umiem robić... - Nieśmiało mruczał Adalbertus.
- Zaraz mi go pojmać i do lochu pod donżonem wsadzić. Niech tam siedzi! A tę jego pracownię przeszukać i pergaminy mi tu z przepisami przynieść, a żywo!!! - Krzyczał rycerz na
przybocznych.
Ślubu to oczywiście nie było. Pracownię splądrowano, jak zawsze bywało w takich razach. A w pergaminach przepisu na złoto nie znaleziono. Wieść się rozeszła po grodzie, że
poprzedniego dnia przed uwięzieniem alchemika, w pracowni jego widziano wiedźmę Bakalę, której Adalbertus zlecił ukrycie najcenniejszego pergaminu nad sklepieniem jednej z komnat zamkowych.
Po paru miesiącach Adalbertusa znaleziono martwego w lochu z dziwnym, trupim uśmiechem na sinej twarzy. Nawet nie zdążono go poddać torturom Sanctum Oficium, bo inkwizytor wtedy
właśnie wykrył siedlisko czarownic w Bytomiu i musiał tam z narzędziami się udać.
* * *
Wielu szukało przepisu na arabskim pergaminie, lecz bezskutecznie. Nawet w XX wieku robotnicy pracujący przy remoncie kaplicy zamkowej odkopali piach znad sklepienia. Nic nie
znaleźli, tylko, że sklepienie się zawaliło i omal ludzi nie pozabijało. A pergamin, który czeka na swego znalazcę, pewno wiedźma Bakala ukryła nad inną komnatą kożuchowskiego zamku.
* * *