Wojciech Jachimowicz
Sto kawałków
diabła szybnego
W początkach odległego wieku wędrowny muzykant Borel, wracając po zagranym weselu z Szyby do Nowego Miasteczka, spotkał na drodze nieznajomego. Nie wyglądał on zwyczajnie, jak na tamtą okolice.
Był ubrany ze szwedzka. Wysoki kapelusz, spięty zaśniedziałą miedzianą klamrą, obcisłe spodnie trochę przetarte na kolanach i duże, szpiczaste buty na obcasach z koziej skóry. Zapytał o drogę
Borela i wdał się w dłuższą rozmowę. Kręcił i motał o rozmaitych sprawach znanych w okolicach bliskich i odległych. Dowiedziawszy się wreszcie, że grajek niesie zarobione pieniądze, zaproponował
grę w karty. Borel nieco podchmielony weselnym piwem od razu poznał, że ma do czynienia z marnym diabełkiem. Wcale się nie zląkł, bo szumiące pod czupryną weselne, mocne piwo ośmielało go
bezgranicznie. Zaczęli grać. Szwedzki strój diabełka gdzieś przepadł, a przed Borelem siedział rogaty jegomość, pokryty w większości zmierzwioną sierścią. Diabełek sądząc, że prędko ogra
muzykanta, postawił dużą kwotę. Niestety, przegrał za pierwszym rozdaniem. Borel wpadł w wielką wesołość, że aż tarzał się ze śmiechu po trawie. Lecz tą radość przerwały mu nieoczekiwane, a
dziwne zjawiska.
Zaszumiały zboża, choć wiatru nie było, a wśród czerwonej łuny tryskającej spod ziemi stanął przed nimi Ober Diabeł. Wysoki na kilkanaście łokci polskich, otoczony oparami wyziewów siarczanych, w
dziwnej, purpurowej poświacie. Aż w nosie zakręciło od tych oparów Borelowi i oczy łzami zaszły. Jego dobry humor przemienił się szybko w przestrach ogromny, aż gębę rozwarł szeroko. Okazało się,
że podróżny pytający o drogę był poślednim diabłem trzeciej kategorii, oszukującym napotykanych ludzi. Nie wiodło mu się zbyt dobrze i Ober Diabeł to obserwował. Tym razem postanowił go ukarać za
trwonienie piekielnych pieniędzy.
- Dość twojego nieudacznictwa i naszych pieniędzy. Piekielna fałszernia już nie nadąża z drukiem. - Rzekł spokojnie Ober Diabeł.
Uderzył czarta wielkimi pięciopalczastymi widłami, a ten rozpadł się na sto kawałków. Ober Diabeł zniknął. Przerażony muzykant, aby zniszczyć diabelskie szczątki, pochował je wzdłuż drogi z
Konina do Szyby. By nie mogły się połączyć, zakopywał każdy kawałek w pewnym oddaleniu od siebie. Później, w tych miejscach, posadził czereśnie. I tak powstała aleja.
Jednak moc pośledniego diabła pozostała w drzewach. Kto wyciął jakąś czereśnię z tej alei, to za nim diabelski kawałek wraz z czartowską mocą podążał. Podążał i czynił w domostwie różne niedobre
rzeczy. To krowom mleko odbierał, to konie ochwacał, to kury jaja nosić przestawały. Zdarzało się, że i pożary wzniecał. Później jego moc słabła i przepadała.
* * *
Przekleństwo stu kawałków Diabła Szybnego pozostanie dopóty, dopóki wszystkie czereśnie nie rozpadną się ze starości i w próchno nie zamienią. A moc diabelska w nich wciąż siedzi. I nawet małe
dzieci z pobliskich wiosek same boją się chodzić pojeść czereśni, bo podobno czasem coś w gałęziach straszyło potrząsając w bezwietrzne dni czereśniowymi liśćmi.