Rys. Alicja Jachimowicz
Rys. Alicja Jachimowicz

 

Wojciech Jachimowicz

 

 

 

 

 

 

 

              Alchemik

   Wiedźmy, czarownice i strzygi w tamtych czasach, nie wiadomo skąd się brały w takich ilościach, że nawet Święta Inkwizycja z nimi wszystkimi sobie poradzić nie mogła. Takim to czasem wędrował ze wschodu alchemik Adalbertus traktem w stronę Kożuchowa. W torbie uszytej z kawałka wytartego kurdybanu nosił zawsze ze sobą gęsto zapisane, żółtawe pergaminy. Na nich to miał tajemne przepisy odnalezione w sięgach ocalałych po wyprawach krzyżowców z bibliotek kalifa Harum ar-Raszida w Bagdadzie i Fatumidów w Kairze. Na postronku obok niego dreptał z wywieszonym na bok jęzorem histeryczny, rudy kundel.


   Mglistym już popołudniem widać było krenelaże murów zamkowych i hełm wieży kościoła kożuchowskiego. Na niebie polatywały wrzeszcząc ogromne stada kruków. Nie wiadomo skąd nagle i nieoczekiwanie przed Adalbertusem stanęła w rozczochranych włosach Bakala - kożuchowska wiedźma. Była dość opasła z głupawym wyrazem twarzy i słynęła z paskudnego usposobienia, nawet jak na wiedźmę. Ciągle rzucała uroki na przypadkowych ludzi. A Święta Inkwizycja nie mogła jej jakoś przed Trybunał doprowadzić.


   Adalbertus od razu się zorientował z kim ma do czynienia i pociągając ku sobie postronek wraz z rudym kundlem - żeby wieźmy nie ugryzł, do czego ten się sposobił, głośno zapytał:
    - Gdzie pędzisz wiedźmo szalona?
    - Nie wrzeszcz tak, bo długie uszy inkwizytorów cię usłyszą. - Rzekła ściszając głos Bakala.


   Wtedy to zaczęli szeptem rozmawiać. Ale tego o czym mówili już nikt poza nimi nie wiedział. W każdym razie po tej rozmowie wiedźma gdzieś przepadła na długo. Adalbertus zaś powędrował prosto do zamku, aby przed zamknięciem bram zdążyć.


   Nazajutrz w południe doprosił dworaków, aby mu przed panem na zamku, rycerzem Hubertusem stanąć i prosić o przyjęcie do służby pozwolono. Kiedy doszło do rozmowy utrzymywał zawzięcie, że jest bliski uzyskania dokładnej receptury na przemianę leku Merkurego w złoto i słynnego flogistanu przedłużającego życie. Adalbertus zapewniał, że potrafi też leczyć ludzi i konie. I to nie tylko wódką.


   Rycerz Hubertus zgodził się szybko na jego przyjęcie nie ze względu na chęć uzyskania wątpliwych w jego pojęciu korzyści z otrzymania całych skrzyń złota przez alchemika. W to akurat powątpiewał, ale potrzebował medyka, bo w okolicy w tym momencie żadnego nie było, a konie drużyny coś niedomagać zaczęły, kiedy widziano w stajniach wiedźmę Bakalę. Zresztą miał już kilku takich medyków, co musiał za podejrzane praktyki z czarnymi kogutami oddać w ręce otyńskiego inkwizytora.


   Zaprowadzono Adalbertusa do małej komnatki z nieckowatym sklepieniem w południowym narożniku zamku, gdzie miał pracować. Bałagan tam był jak po wojnie. Poprzednik jego widać dość gwałtownie opuścił to pomieszczenie. Panował tam zaduch od porozsypywanych starych substancji i ziół.


   Adalbertus rozpatrzywszy się w sytuacji wysłał naprędce umyślnego do hutników szkła w Żaganiu z rysunkami słojów, flasz i retort, aby mu je pilnie wykonali. Do garncarza posłał też po dziwacznych kształtów dzbany i tygle, nowoprzyjętego do posług, bełkotliwego, ryżego Tomka. Zebrawszy potrzebne materiały i naczynia, alchemik po zajadłych kłótniach ze zdunem, co ciągle źle budował piec do destylacji, przystąpił do pracy. Ludziska szli do niego tłumnie po mikstury, maści i pomady na rozmaite choroby. Pomagały im te specyfiki. Krowom na wzdęcia ulgę przynosiły jego zioła, ochwacone kobyły też po jego kuracjach wyglądały znacznie lepiej i mniej kulały. Nawet babom kroplami dodawanymi do polewki pomagał stać się brzemiennymi, choć od lat nie mogły wymodlić tego w farnym kościele. Czasem też z tymi babami w swojej pracowni na dłużej zostawał, podobno dla kuracji.


   Rycerz Hubertus zadowolony był z jego medycznych poczynań, tak, że Adalbertus mógł powrócić do studiowania swoich pergaminów chytrze skrywanych w kurdybanowej torbie, nawet przed ryżym Tomkiem. Ten, choć nie potrafił czytać, mógł coś tam zapamiętać z tajnych receptur i przekazać innym alchemikom, albo i kraść jego bezcenne przepisy, bo do uczciwych to on nie należał.


   Po wielu eksperymentach z Hydragenium czy innymi metalami, solami i cuchnącymi proszkami, postanowił wreszcie pokazać rycerzowi Hubertusowi swoje doświadczenie przemiany rtęci w aurum.


   Zrobiono to na murze zamkowym opodal hurdycji, aby w razie czego przyrządy przez nie wyrzucić. Rozpalono węgle drzewne w żelaznych misach i na nich ustawiono tygle. Adalbertus sypał do nich proszki ze słojów z zielonego szkła, dolewał rtęci z glinianego dzbana, mieszał i spoglądał na zapiski z pergaminów mamrocząc coś po arabsku pod nosem. Do oglądania tego zjawiska dopuszczonych było tylko kilku zaufanych rycerza i ego śliczna córka Rela. Czumbryjskie cienie wreszcie się rozwiały znad rozgrzanego tygla. Alchemik zdmuchnął z niego zielonkawy popiół i zebrani, nachyliwszy się nad nim, jęknęli z podziwu. Na dnie leżały dwie prawie uncjowe grudy błyszczącego metalu w żółtawym kolorze. Prawdziwe złoto!


   Zaufany złotnik Hubertusa wziął do ręki grudki metalu, obejrzał, zębem spróbował i orzekł, że jest to szczere złoto. Tylko Adalbertus nie patrzył już na złoto. Patrzył swoimi starzejącymi się oczami na Relę, kierując ku niej łysiejące czoło.
   Od tej pory tylko Rela była w jego głowie. Była też w jego niespokojnych snach. Zdarzało się mu widzieć ją w mgłach uchodzących z tygli i oparach z pieca do destylacji. Umyślił sobie koniecznie ją zaślubić, choć to partia nie była dla niego. A ona właściwie nic o jego zamyśle nie wiedziała, bo trzymano ją z dala od takich konkurentów. Wybrał się alchemik do rycerza Hubertusa by przedstawić swoją propozycję. Otumaniony miłością, głosem drżącym, bez żadnych wstępów i wymaganych etykietą trzech ukłonów rzekł:
    - Panie, przyszedłem prosić o rękę twojej córki Reli.
    - Co?! - wrzasnął Hubertus - Ty stary chudopachołku! Śmiesz o moją córkę prosić, której ręki odmówiłem księciu żagańskiemu!
    - Panie, na niczym jej zbywać nie będzie. Złoto już umiem robić... - Nieśmiało mruczał Adalbertus.
    - Zaraz mi go pojmać i do lochu pod donżonem wsadzić. Niech tam siedzi! A tę jego pracownię przeszukać i pergaminy mi tu z przepisami przynieść, a żywo!!! - Krzyczał rycerz na przybocznych.


   Ślubu to oczywiście nie było. Pracownię splądrowano, jak zawsze bywało w takich razach. A w pergaminach przepisu na złoto nie znaleziono. Wieść się rozeszła po grodzie, że poprzedniego dnia przed uwięzieniem alchemika, w pracowni jego widziano wiedźmę Bakalę, której Adalbertus zlecił ukrycie najcenniejszego pergaminu nad sklepieniem jednej z komnat zamkowych.


   Po paru miesiącach Adalbertusa znaleziono martwego w lochu z dziwnym, trupim uśmiechem na sinej twarzy. Nawet nie zdążono go poddać torturom Sanctum Oficium, bo inkwizytor wtedy właśnie wykrył siedlisko czarownic w Bytomiu i musiał tam z narzędziami się udać.




*   *   *

 


   Wielu szukało przepisu na arabskim pergaminie, lecz bezskutecznie. Nawet w XX wieku robotnicy pracujący przy remoncie kaplicy zamkowej odkopali piach znad sklepienia. Nic nie znaleźli, tylko, że sklepienie się zawaliło i omal ludzi nie pozabijało. A pergamin, który czeka na swego znalazcę, pewno wiedźma Bakala ukryła nad inną komnatą kożuchowskiego zamku.



*   *   *

Wojciech Jachimowicz
Wojciech Jachimowicz

 

 

Pracownia Renowacji Fisharmonii

 

Dwór w Szybie

 

 

Uratowana przed zniszczeniem fisharmonia, przywieziona w stanie destruktu. Na zdjęciu stan po renowacji

*  *  *

Przywrócona do użytkowania fisharmonia, która była przeznaczona do zniszczenia.

*  *  *

Fisharmonia ssąca zbudowana przed stu laty w Rotterdamie

 

*  *  *

 

Fisharmonia tłocząca odrestaurowana w Pracowni Renowacji Fisharmonii
w Dworze w Szybie

*  *  *

Bardzo ozdobna fisharmonia wykonana w całości z drewna mahoniowego, odrestaurowana

dla Galerii Fotografii Artystycznej
w Nowej Soli

*  *  *